Od kilku dni, z racji fantastycznej pogody poruszam się w miarę możliwości na motocyklu, potocznie zwanym motorem. Motor – słowo w światku motocyklowym często uznawane za błędne, nieprawidłowe a nawet obraźliwe. Dlaczego? Na samochód mówimy też wóz, auto i nikt się pośród samochodziarzy na to nie obraża. Przepraszam – puszkowców.
Brać motocyklowa na samochody mówi puszki. Macie wrażenie, tak samo jak ja, że oni się mają za lepszych? Tak motocykliści. No i oczywiście zawsze i wszędzie mają pierwszeństwo na drodze o czym świadczą wszechobecne naklejki „Motocykle są wszędzie” i utyskiwania na portalach społecznościowych z powodu tragicznej śmierci jakiegoś motocyklisty. Tragedia tragedią ale powiedzmy sobie szczerze. W dużej mierze to ci motocykliści właśnie są sami sobie winni. No ale nie o tym miałem pisać.
Środowisko poruszających się na motocyklach jest coraz większe, to także dzięki uwolnieniu motorów o pojemności mniejszej niż 125 cc z pod kategorii A. I bardzo dobrze. Szkoda tylko, że nikt nie pomyślał o tym aby tych ludzi przeszkolić choć troszkę. W UK zanim wsiądziesz na 125 musisz zrobić CBT czyli krótki test z obsługi i jazdy na motocyklu. Trwa on 4 godziny. 2 godziny śmigasz po placu, oswajasz się ze sprzętem, w międzyczasie instruktor informuje cię o zagrożeniach, plamach oleju, liściach i łachach piachu. Robisz ósemkę (całkiem sporą), hamowanie awaryjne i coś tam jeszcze. Potem jedziesz ze słuchawką w uchu na miasto i tam w ruchu ulicznym udowadniasz instruktorowi za tobą, że panujesz nad motocyklem. Tyle. Zdawalność 100% bo instruktor puszcza cię na miasto jak widzi, że na placu dajesz sobie radę. Proste i skuteczne. Taki certyfikat CBT jest ważny 2 lata. Musisz go mieć jeśli chcesz robić A a jeśli w ciągu 2 lat A nie zrobiłeś to CBT musisz powtórzyć, co często jest tylko formalnością, jeśli instruktor cię pamięta i wie np. z facebooka, że jeździsz regularnie.
Nie będę się rozpisywał na temat kolejnego wynaturzenia jakim jest polski system szkolenia i egzaminowania na motocykle. Wszyscy wiemy, że jest chory.
Sama jazda na motocyklu, czy to 125, czy 500 (większym nie jeździłem) to fantastyczna sprawa. Każde wejście na motocykl, wrzucenie biegu i jazda to niesamowita przygoda, której chyba największą zaletą jest bliskość z otaczającym światem. Zapachy, szum wiatru. W samochodzie tego po prostu nie ma. Ktoś kto jeździ wie o czym mówię, ktoś kto nie jeździ warto, żeby spróbował. Pojemność nie ma znaczenia, tylko sposób w jaki do tego podchodzimy. Najważniejsze to delektować się jazdą i otaczającym światem. Nawet na 125-ce można jechać dookoła świata 🙂
LWG
Przeskocz do formularza komentarzy
Nie rozumiem tego podziału – puszkarz – motocyklista. Tym bardziej, że większość motocyklistów naprzemiennie jest jednym i drugim …
A tak w ogóle to mega fotka – ciekawe kto Wam ją robił 😛
No nasz miszcz ZEN oczywiście 😛
Witam serdecznie, na Twojego bloga trafiłem przypadkowo, szukając jak zazwyczaj, relacji z motocyklowych tras. Ciekawa rzecz, tak sobie jeździć VanVanem po Polsce. Że to maleńkie suzuki jest dzielnym dalekobieżnym turystą udowodniła już parę lat temu Weronika Kwapisz, a Ty/Wy jak widzę ruszacie ( na razie na mniejszą skalę) w jej ślady.. Ale nie o tym chciałem pisać. Dlaczego twierdzisz że forma egzaminu w Polsce na kat. A i szkolenia są „wynaturzeniem”?! Szkoły motocyklowe w Polsce stoją na bardzo wysokim poziomie, a od 2013 r. egzamin na kat. A na reszcie czegoś wymaga od motocyklisty( chociaż nadal jest łatwy, może za łatwy), wreszcie wprowadzono tak naukę jak i egzamin na normalnym, odpowiednio mocnym motocyklu. Nie wiem czy posiadasz kat. A czy korzystasz z „ustawy 125”, ale jako osoba jeżdżąca już trochę motocyklem zdajesz sobie sprawę że nie można porównywać motocykla klasy 125 z tym na kat. A/A2 i że wymaga to innego szkolenia. Obecnie w Polsce wreszcie to zauważono i to jest dobre. Skąd ten Twój krytycyzm? Aktualnie moja żona kończy kurs na kat. A (nigdy wcześniej nie kierowała motocyklem ani samochodem, jeździła tylko jako plecaczek ze ze mną) i jest zachwycona tak formą szkolenia jak i suzuki Gladius 650, na którym robi kurs i będzie wkrótce zdawać egzamin. Daje sobie świetnie radę a jest drobniutka i niziutka ( 159cm), a ja widzę że szybkie slalomy, omijanie przeszkody, slalom wolny czy awaryjne hamowanie to rzecz konieczna dla nowego motocyklisty. Przeczytałem Twojego bloga od końca do początku i ten wątek/ta Twoja opinia mnie zaciekawiła. Dlaczego tak uważasz. Pozdrawiam serdecznie i życzę wielu wspaniałych i bezpiecznym motocyklowych podróży. LwG!
Krótko i na temat. Otóż mieszkałem wiele lat w miejscu będącym mekką motocyklistów, na wyspie Man Tam zrobienie prawa jazdy jest przede wszystkim łatwiejsze bo zdajesz na swoim motocyklu. Zresztą podobnie jest z samochodami. Druga kwestia to fakt, że nie musisz, możesz ale nie musisz, uczyć się pod okiem instruktora. Możesz sam (robiąc kurs CBT możesz jeździć sam na 125cc). Nie zgodzę się, że na A musisz zdawać na dużym motocyklu. Nie musisz. B też robisz na 700 cc i na 7 litrów. B nie jest dzielone na klasy pojemnościowe. Szkolenia nie są wynatirzeniem, raczej cały system w szczególności głupi i chory egzamin. Powinno się ludzi uczyć kultury jazdy, odpowiedzialnych zachowań, a nie robienia manewrów w stylu przepychanie motocykla lub 5 ósemek. Inną kwestią jest jakośc dróg w Polsce ale nie tylko jeżeli chodzi o nawierzchnię tylko niebezpieczne roziwązania drogowe, złe oznakowanie itp. itd. Mam nadzieję że rozumiesz….
Dziękuję za odpowiedź! Tylko w przypadku motocykli to między 125cc a 650cc różnica jest kolosalna, tak w prowadzeniu, technice jazdy jak i reakcji na gaz czy hamowanie.. W samochodzie nie ma różnicy czy ma on 50 czy 300 kW mocy.
Pozdrawiam!
Zgadzam się z tą nauka kultury jazdy-to podstawa, tak samo jak właściwe zachowanie na drodze. Ale.. w przypadku samochodu nie ważne czy jeździsz autkiem miejskim, 7 litrowym „Muscle Carem” czy szybszym od obu nowoczesnym dieslem BMW :), zawsze sobie poradzisz. Różnica między motocyklem klasy 125cc a np. 120 konnym 600cc jest gigantyczna,(tak jakby pilotowi paralotni z silnikiem, dać stery F-22), a prawo jazdy kat. A pozwala prowadzić wszystko co ma 2 koła i silnik. Dlatego tak ważne jest aby szkolić na tych minimum 70 KM, 600cc i 200kg wagi. Potem każdy już zakupi sobie co chce: czy to 250cc czy supersporta powyżej litra, ale będzie potrafił nimi jeździć. W Polsce też mogę zdawać na swoim motocyklu pod warunkiem że będzie on spełniał powyższe kryteria (masa i pojemność i moc) i będzie miał odpowiednie zabezpieczenia (gmole)
Pozdrawiam serdecznie!
Hunter, nie zgodzę się z tobą. Nie wiem jakie masz doświadczenia z jazdy samochodem ale różnica pomiędzy cinquecento 700 FWD a kilkulitrowym musclecarem RWD jest również KOLOSALNA. Sam ujeżdżam byle jakie V8 RWD 4,6 litra bez kontroli trakcji (Ford Crown Victoria Police Interceptor) i uwierz mi w trudnych warunkach, kiedy jest ślisko trzeba bardzo uważać.
Tak naprawdę każdy MOCNY sprzęt czy to łyżworolki, czy motocykl wymaga doświadczenia i wyobraźni. Zresztą jeździłem na Magnie 500 ( jako że to V4 to się odpycha jak 800) i z doświadczenia wiem, że zasady, technika poruszania się, przeciwskręt, hamowanie itp są te same. Przyśpieszenie owszem inne ale tutaj już decyduje wyobraźnia. Ktoś kto ją ma i trochę oleju w głowie będzie rozumiał, jak wsiadł na dużą maszynę pierwszy raz, trzeba delikatnie aż się opanuje temat.
W przypadku wszystkich uprawnień powinno się zaczynać od mniejszych sprzętów i powoli nabierać doświadczenia, a z racji tego że i samochody i motocykle są generalnie niebezpieczne to zamiast pseudokursów i bezsensownych egzaminów powinny być psychotesty elinimujące z dróg debili bez wyobraźni.